Ufaj Bogu Ojcu, a nie własnemu rozumieniu


NorthWest Prophetic
Powinienem zacząć od zastrzeżenia, ostrzeżenia: nie jest to politycznie poprawne, nie jest to religijnie poprawne i może być obraźliwe dla wielu osób. Dla mnie jest to obraźliwe. Prawdopodobnie nie chcesz tego czytać.
Co? Nadal tu jesteś? Cóż, zostałeś ostrzeżony. Kontynuuj na własne ryzyko. Wierzę, że jest to czas, w którym powinniśmy zaufać Bogu Ojcu, zamiast polegać na własnym rozumowaniu. Wierzę również, że jest to kwestia znacznie bardziej subtelna, niż wcześniej sądziłem.
Słyszę, jak wielu moich braci i sióstr modli się w sposób, który był dla mnie bardzo naturalny, dopóki nie zdałem sobie sprawy z buntu, jaki w sobie reprezentował. Moim ulubionym sposobem modlitwy o Boże przewodnictwo było coś w rodzaju: „Boże, pokaż mi, co mam robić, a ja to zrobię!”.
Brzmi dobrze, prawda?
Ale to, co naprawdę było w moim sercu, miało nieco inne znaczenie. Moje postępowanie było bardziej zgodne z podejściem: „Jeśli pokażesz mi, czego chcesz, wtedy podejmę decyzję, czy chcę to zrobić”.
Różnica jest subtelna, ale ogromna. Jest tak samo duża jak różnica między tym, że On prowadzi mnie, a tym, że ja prowadzę Jego, bo tak właśnie jest.
Jeśli nalegam, aby poznać Jego instrukcje, zanim będę posłuszny, lub jeśli chcę zrozumieć, zanim zacznę postępować, to zmieniam władzę w moim życiu. Jeśli zastrzegam sobie ostateczną decyzję, własną władzę, to ja jestem „panem” swojego życia, a Bóg stał się moim doradcą.
Mówiąc mniej subtelnym językiem, brzmiałoby to tak: „Słuchaj, dawaj mi wszystkie rady, jakie chcesz; ja zdecyduję, czy czuję się „prowadzony” do posłuszeństwa, czy nie”. Tak sformułowane brzmi to ostro, ale w ten sposób wielu zachodnich wierzących podąża za Bogiem: „Ty mi doradzasz, ale to ja podejmuję decyzje!”.
Kilka lat temu popularna była naklejka na zderzak samochodowy: „Bóg jest moim drugim pilotem”. Potem pojawiła się inna, która miała ją obalić i która oddaje to, co próbuję powiedzieć: „Jeśli Bóg jest twoim drugim pilotem, zamieńcie się miejscami!”

Continue reading

Kilka historii

Northwest Prophetic

Przetłumaczono z DeepL.comr
Pozwólcie, że opowiem wam kilka historii.
Pierwsza historia: Niedawno rozmawiałem z przyjacielem, który opowiedział mi coś ciekawego.
Jest muzykiem, mieszka i pracuje na pustyni w Kalifornii, ale w swoim biurze nie miał klimatyzacji. Ktoś podarował mu klimatyzator, który nie działał. Opisał mi, jak bardzo był podbudowany (ktoś pomyślał o jego potrzebach) i sfrustrowany (tak blisko, a jednak nadal nie działa!).
Wtedy historia stała się interesująca. Myślał o klimatyzatorze i ponieważ jest dość zręczny w naprawianiu różnych rzeczy, próbował go naprawić, ale bezskutecznie. Kiedy narzekał na nieudane próby, usłyszał, jak Duch Święty szepcze do niego. „Spróbuj tego” – powiedział i pokazał mu zdjęcie niektórych akcesoriów do jego systemu nagłaśniającego, które można wykorzystać w klimatyzatorze. Tak się złożyło, że miał tę część w kieszeni. Zastosował się do sugestii Ducha Świętego i to zadziałało: w sposób niemożliwy i idealny, a klimatyzacja działa już od kilku lat.
Razem się roześmialiśmy: wygląda na to, że Bóg jest ekspertem w naprawie klimatyzacji. To nieco wykracza poza schemat, w którym Go umieściliśmy.

Continue reading

Świadectwo Barb i Johna Fenn – część 3

John Fenn
Tłum.: Tomasz S.
Prowadzę Barb do Pana
Barb i ja od początku naprawdę się polubiliśmy. Rozśmieszaliśmy się nawzajem i dużo śmialiśmy – i wciąż to robimy po tylu latach. Kochamy przyrodę i na wielu randkach spędzaliśmy czas rozmawiając o budowaniu wspólnego życia, dzieciach, wychowaniu i wszystkich rzeczach, o których młoda para powinna rozmawiać gdy poznają się nawzajem. Jedną z rzeczy, o których z nią rozmawiałem, był Pan.

Wiele naszych randek, szczególnie przez pierwsze 6 miesięcy, wyglądało tak, że siadaliśmy razem na kanapie w jej piwnicy, a ja odpowiadałem na każdy argument, jaki miała przeciwko wierze w Boga. Gdy ją poznałem, była ateistką, a co gorsza – zajmowała się bardzo ciemnymi rzeczami. Jednak w czasie jesieni i zimy 1974–75 zaczęła dostrzegać obecność Ojca i Jezusa w moim życiu. Pewnego dnia, gdy była całkowicie sama, powiedziała:
„Boże, jeśli jesteś prawdziwy i to, co mówi o Tobie John, jest prawdą, to lepiej teraz mi się objaw…” Powiedziała, że natychmiast pojawiła się chmura, z której spłynęła na nią Jego bezwarunkowa miłość i wtedy już wiedziała, że Jezus i Ojciec istnieją naprawdę. Nigdy już nie oglądała się za siebie. Od samego początku miała serce dla sprawiedliwości, pokuty i świętości – i dziś jest równie żarliwa, jak wtedy.

Latem, kiedy kończyłem szkołę średnią (Barb była rok niżej), razem z dwoma innymi chłopakami pojechaliśmy do domku nad jeziorem, aby tam pościć i nawzajem ochrzcić się w wodzie. To właśnie w ten weekend po raz pierwszy usłyszałem głos Pana. Ojciec przemawiał do mnie wiele razy, ale nigdy wcześniej nie słyszałem Jezusa. Ostatnia piosenka albumu „Evergreen” Nancy Honeytree, autorstwa Larry’ego Normana, nosiła tytuł: „I Am Your Servant” (Jestem Twoim sługą).

Miałem niskie poczucie własnej wartości i nie wierzyłem, że Pan mógłby mnie do czegoś użyć.
Że tak się wyrażę – złożyłem swoje życie na ołtarzu, po raz kolejny prosząc Go, by mnie użył, jeśli tego chce. Jednak w duchu nie wierzyłem, że jest to możliwe. Gdy piosenka „I Am Your Servant” dobiegła końca, nagle w sobie usłyszałem głośny głos: „Kocham cię, John”. Byłem tak zaskoczony, że odpowiedziałem: „Ja… ja… ja też Cię kocham, Panie”.
„Otwórz Jana 14:27”. „Teraz, Panie?” „Tak, teraz”.

Więc otworzyłem: „Pokój zostawiam wam; pokój mój daję wam. Nie tak, jak daje świat, ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się nie lęka”. W tej chwili wiedziałem, choć dalej wydawało się to niemożliwe, że On przyjął moją ofertę.

Rodziny Barb i moja miały związki z Uniwersytetem Indiana, więc wybór uczelni był w zasadzie przesądzony. W sierpniu 1977 zaczynałem drugi rok studiów, a Barb pierwszy. Mieszkałem w domu bractwa studenckiego, a ona w akademiku – dzieliło nas ok. 5 km. We wrześniu modliliśmy się w moim pokoju o naszą przyszłość. Wiedzieliśmy już, że jesteśmy powołani do służby, więc dyplom ukończenia uczelni nie miał dla nas większego znaczenia, jednak pozostaliśmy tam z posłuszeństwa rodzicom.

Continue reading

Świadectwo Barb i Johna Fenn – część 2

John Fenn
Tłum.: Tomasz S.
Rozwód sprawia, że dzieci zaczynają myśleć o różnych rzeczach.
Odejście taty wpłynęło na nas – czwórkę dzieci, w różny sposób. Mieliśmy wtedy odpowiednio 11, 9, 7 i 5 lat i idealnie wpisywaliśmy się w role dzieci z rodzin dysfunkcyjnych: byliśmy bohaterem, klaunem, kozłem ofiarnym, a nasza najmłodsza siostra była maskotką – w takiej właśnie kolejności. Ale w głębi serca szukałem ojca. Moje życie właśnie się zawaliło. W gronie naszych znajomych byli chłopcy w moim wieku: Emerson i Trip, z który przyjaźnię się do dzisiaj. Ich rodziny były na tyle uprzejme, że często zapraszały mnie do wspólnych aktywności rodzinnych. Rodziców Tripa nazywaliśmy „wujek Del i ciocia Betsy” i byliśmy naprawdę blisko.

Wszyscy moi przyjaciele mieli ojców obecnych w ich życiu, więc ja czułem się bardzo niepewnie i samotnie. Kiedy tata powiedział: „Rozwodzę się z twoją mamą i z wami, dzieciakami” – cały kontekst, przez który patrzyliśmy na świat, zawalił się. Przestałem interesować się szkołą, zrezygnowałem z harcerstwa, lekcji rysunku, perkusji, pływania (nauczyciel chciał, żebym trenował wyczynowo), a później także z kursu nurkowania i lekcji pilotażu. Po prostu nic już mnie nie obchodziło. Tkwiłem w apatii, w głębi duszy pragnąc ojca.

Gdy miałem 14 lat, gdy w sklepie zoologicznym w centrum handlowym zobaczyłem małą małpkę na sprzedaż i bardzo jej zapragnąłem. Była najmniejsza z kilku dostępnych, najbardziej wątła i przestraszona, kurczowo trzymająca się innych – emocjonalnie była jak ja. Utożsamiałem się z nią. Na początku lat 70. można było jeszcze kupować egzotyczne zwierzęta w sklepach zoologicznych. Mama zauważyła, że cierpię, i później powiedziała, że miała nadzieję, iż opieka nad nią choć trochę mnie ukoi. I miała rację.

Nazwałem ją Tilly. Sąsiad (ojciec mojego przyjaciela) zbudował dla niej dużą klatkę. Tilly i ja staliśmy się nierozłączni. Szybko nauczyłem ją załatwiać się do klatki, a na zewnątrz wyprowadzałem ją w uprzęży i na smyczy. Uwielbiała wspinać się na drzewa, a wieczorami jeść ćmy i chrząszcze krążące wokół światła na ganku.

Z perspektywy czasu widzę, że to Ojciec (Bóg) zatroszczył się o mnie, stawiając na mej drodze ojców moich przyjaciół, oraz także Tilly.

Ona dała mi powód, by żyć. Miałem ją tylko przez około rok. Padła na moich kolanach w drodze do weterynarza. Weterynarz później powiedział, że miała wrodzoną wadę jelit, które z czasem się skręciły i to doprowadziło do jej śmierci. Kilka tygodni później, w maju, skończyłem 15 lat.

Był już rok 1973 – początek mojego drugiego roku liceum, a Barb zaczęła pierwszy. Nadal byłem apatyczny – w pierwszym semestrze dostałem z algebry ocenę niedostateczną i wciąż szukałem ojca. Chodziłem na lekcje niemieckiego – to był jedyny przedmiot, który naprawdę mnie interesował, bo prawie urodziłem się w Niemczech. Tata służył w pobliżu Stuttgartu w latach 1957–58, gdy mama wróciła do USA, żeby mnie urodzić, a tata w tym czasie kończył służbę. W tamtym czasie młodzi mężczyźni musieli odsłużyć obowiązkowo dwa lata w wojsku. Kiedy rodzice chcieli powiedzieć coś, czego nie powinniśmy słyszeć jako dzieci, przechodzili na niemiecki – dlatego bardzo chciałem się go nauczyć.

Na lekcji niemieckiego poznałem Janny, katoliczkę, z którą nadal się przyjaźnimy. Pracując razem nad projektami klasowymi, zaprzyjaźniliśmy się. Pewnego dnia porównywaliśmy nasze kościoły – ona była katoliczką, ja episkopalnym – i zauważyliśmy, że nasze niedzielne nabożeństwa mają tę samą liturgię. Jednego dnia powiedziała: „Znam Boga, który stoi za tą liturgią”. Zaintrygowało mnie to. Pragnąłem poznać Boga Ojca, ale nie byłem pewien, jak. Obserwowałem, jak Janny i jej chłopak Vic (późniejszy mąż) modlili się o różne sprawy, i wszystkie modlitwy były wysłuchiwane – jedna po drugiej. Po pewnym czasie, widząc to wszystko, oddałem swoje serce Panu i Ojcu.

Stojąc w swoim domu, upewniwszy się, że jestem sam, powiedziałem na głos:
„Jezu, jeśli to Ty masz ostatnie słowo w moim życiu, to sensowne jest, abym zaczął Ci teraz służyć. Nieważne, co inni o mnie pomyślą – ostatnie słowo należy do Ciebie i stoisz po mojej stronie, to oddaję Ci swe życie. Zrób ze mną, co chcesz”.

Continue reading

Świadectwo Johna i Barb Fenn – część 1

John Fenn
Tłum.: Tomasz S.
Czuję potrzebę, by podzielić się naszym świadectwem i doświadczeniami, jakie mieliśmy z Panem, a także dobrymi i złymi decyzjami, które podejmowaliśmy, by inni mogli się z nich wyciągnąć jakąś naukę.

Znamy się z Barb od dziecka
Nasi rodzice należeli do tej samej grupy towarzyskiej i znali się, gdy dorastaliśmy w połowie lat 60., więc wszystkie rodziny miały dzieci w podobnym wieku. Dodatkowo, mój dziadek był lekarzem rodziny Barb i mieszkał zaledwie dwie przecznice od nich.
Bycie częścią tej samej grupie towarzyskiej oznaczało, że Barb i ja bywaliśmy razem na tych samych urodzinach naszych wspólnych przyjaciół. Pamiętam ją dopiero od około ósmego roku życia, ale w tym czasie była tą „okropną dziewczyną”, więc nie zwracałem na nią uwagi.

Przenieśmy się do czasu, gdy mieliśmy po 12 lat. Barb miała najlepszą przyjaciółkę – Margaret, która mieszkała obok mnie i chodziła do tego samego kościoła co ja (do dziś jesteśmy bliskimi przyjaciółmi). Barb uczęszczała do innego kościoła. Tak więc ja i Margaret przyjaźniliśmy się, lecz Barb jeszcze wtedy bliżej nie znałem — pozostawała tylko we wspólnym kręgu towarzyskim.

Barb i Margaret były bardzo psotne i znane z tego w okolicy. W niedziele po nabożeństwie często chodziliśmy do dziadków na obiad, a widzieliśmy, jak Barb i Margaret bawiły się na podwórku. Moi dziadkowie uważali je za niegrzeczne dziewczyny i nie pozwalali mi wychodzić na zewnątrz, by się z nimi bawić. Jednak widziałem je przez okno. Ważne jest, by zrozumieć, że Barb była „niespodzianką” dla swojej mamy, urodzoną w wieku 40 lat – więc tak naprawdę nie była chciana. Miała siostrę i brata starszych od niej odpowiednio o 9 i 12 lat. Rodzice Barb zaczynali dzień od picia alkoholu i robili to aż do późnej nocy. W tym domu było wiele dysfunkcji i przemocy, więc Barb była bardzo nieszczęśliwa.

Moi rodzice zbudowali dom na wsi, około 4 mile (6,4 km) na zachód od dzielnicy Barb, w innym okręgu szkolnym. Jestem najstarszym z czwórki rodzeństwa, a mój tata odziedziczył po swoim ojcu i dziadku zakład pogrzebowy. W tamtych czasach Fenn Funeral Home prowadził także pogotowie ratunkowe, więc w naszym domu był oddzielny telefon służbowy. Gdy ten telefon dzwonił, wszyscy musieliśmy uciszyć się, jakby tata był w biurze. Odbierał telefon swoim „biurowym głosem”: „Zakład pogrzebowy Fenn, w czym mogę pomóc?” Po zakończeniu rozmowy mogliśmy znów się bawić, oglądać telewizję lub rozmawiać.
Tata był wymagający i chodził do naszego kościoła episkopalnego (anglikańskiego), bo było to dobre dla jego interesów. Mama chodziła, bo naprawdę wierzyła. Mieszkaliśmy w dwupoziomowym domu, gdzie dolna kondygnacja miała drzwi prowadzące na zewnątrz. Tata miał warsztat w piwnicy i tam strzygł nam włosy. My, trzej chłopcy, mogliśmy mieć dowolną fryzurę — pod warunkiem, że była to fryzura wojskowa. Wyglądaliśmy jak żołnierze na szkoleniu podstawowym. Nasza siostra była najmłodsza i doskonale to wykorzystywała.

Continue reading

Spotkaj się z nami

Northwestprophrtic

6 rozdział Księgi Nehemiasza zaczyna się tak (w. 1-4):
Gdy tedy do Sanballata, Tobiasza, Geszema Araba oraz pozostałych naszych wrogów dotarła wieść, że odbudowałem mur i że nie pozostała w nim żadna wyrwa, a do tego czasu jedynie wrót nie wstawiłem do bram,   przysłał do mnie Sanballat i Geszem takie wezwanie: Nuże, zejdźmy się razem na naradę w Kefirim w dolinie Ono. Lecz oni mieli złe zamiary wobec mnie.  Wyprawiłem przeto do nich posłów z taką odpowiedzią: Wielkiej pracy się podjąłem i nie mogę przybyć. Po cóż by miała ustać ta praca, gdybym ją przerwał, aby przybyć do was?   Wtedy oni po czterykroć przysyłali do mnie takie samo wezwanie, a ja tak samo im odpowiadałem.

(Przetłumaczono z DeepL.com )
W tym sezonie jeden z ataków wroga na lud Boży, a zwłaszcza na tych, którzy budują Królestwo, przypomina to, co próbowali zrobić ci prostacy: odciągnąć od pracy, aby zamiast tego spędzali czas ze nimi.
Ta pokusa może pochodzić od nieznajomych; na forach publicznych, takich jak to, nie jest to niczym niezwykłym. Ale może też pochodzić od przyjaciół, którzy sami zboczyli z drogi. Widziałem, jak tego rodzaju pokusy pojawiają się w postaci samotnych wdów potrzebujących męskiej perspektywy lub przystojnych młodych mężczyzn, którzy nagle zwracają uwagę na kobietę (lub mężczyznę). Mogą one również przybierać formę uznania ze strony ważnych, wpływowych lub znanych osób lub organizacji. Zaproszenie do recenzowania artykułu przed publikacją może mieć bardziej za zadanie odwrócenie uwagi od celu niż uzyskanie opinii.
W rozmowie z bratem Ojciec pokazał mi ostatnio, że jest to jedna z największych rzeczy motywujących ludzi, którzy „towarzyszą” nam, aby nas „naprawić”, „skorygować” lub „pokazać nam nasze błędy”. Ich celem – celem demonów, które nimi kierują, a nie celem samych ludzi! – jest odciągnięcie ludzi Królestwa, od pracy dla Królestwa. Wykorzystać ich, jeśli to możliwe, ale odciągnąć od pracy polegającej na odkrywaniu Królestwa i dzieleniu się tymi odkryciami.
Widziałem również, jak ten atak przybiera formę okazji biznesowej, oferty pracy lub awansu.
Istnieje tu kilka zagrożeń. Pierwszym z nich jest to, o co martwił się Nehemiasz: że oddzielą nas od ludu Bożego, od naszej społeczności, a tam wyssą z nas żarliwość, pasję i cel. Innymi słowy, zabiją nas.
Drugim jest to, że praca, którą wykonujemy – zakładając, że faktycznie wykonujemy pracę dla Królestwa, a nie tylko budujemy własne królestwo – zostanie zniweczona. W pewnym sensie jest to dla nich równie cenne: „Róbcie, co musicie, ale powstrzymajcie się przed budowaniem Królestwa!”.
Strzeżcie się, przyjaciele. Opierajcie się im. Opierajcie się im wielokrotnie. Nehemiasz musiał ich przepędzać cztery razy. Nie zdziwcie się, jeśli więcej niż jedna grupa ludzi będzie próbowała was rozpraszać, odciągać od zadania, które powierzył wam Ojciec.
Wykonujecie dobrą pracę, pracę, której nikt inny nie potrafi wykonać tak jak wy. Dlaczego ta praca miałaby zostać wstrzymana tylko po to, żebyście mogli spotkać się z kimś?
Nie powinna.
Nie dajcie się na to nabrać.

PEARL HARBOR KOŚCIOŁA!

James Kehrli

W grudniu 1984 roku, około tydzień po tym, jak kupiłem starego sedana Cadillaca z 1940 roku, jechałem samochodem, rozmyślając o minionych czasach, szczególnie o okresie przed II wojną światową i w jej trakcie. Nagle usłyszałem, jak Pan mówi do mnie bardzo cicho: „Jest rok 1940 i Pearl Harbor zbliża się dla Kościoła”. Pomyślałem o zdradzie, wojnie, śmierci i przebudzeniu! Modliłem się do Pana o to, a On zaczął ujawniać mi więcej na temat Pearl Harbor. Przypomniał mi scenę z filmu „Tora! Tora! Tora!”, w której jeden z japońskich dowódców wojskowych po ataku na Pearl Harbor powiedział: „Obawiam się, że wszystko, co zrobiliśmy, to przebudzenie śpiącego giganta i napełnienie go straszliwą determinacją”. Pomyślałem o Kościele, który w końcu przebudził się do swojej prawdziwej sytuacji. Pomyślałem o strasznej cenie, jaką nasz kraj zapłacił w latach 40. XX wieku, aby przebudzić się do rzeczywistości światowej sytuacji politycznej. Ceną tą było życie ludzkie, cierpienie i zniszczenie. Ale przebudziliśmy się. Myślałem o 8 grudnia 1941 roku, kiedy wypowiedzieliśmy wojnę państwom Osi. Przedtem wysyłaliśmy broń, zaopatrzenie i pieniądze naszym sojusznikom, ale nie wysyłaliśmy ludzi, aby pomagali w walce. Patrzyliśmy, jak Chiny, wyspy Pacyfiku, Francja i większość Europy padają ofiarą Niemiec, Włoch i Japonii, ale nie dotyczyło to nas osobiście, więc nie weszliśmy do wojny. Potrzebne było katastrofalne wydarzenie, aby nas obudzić.
Modliłem się i rozmyślałem nad tym, co usłyszałem, aż do maja 1985 roku, kiedy to ponownie usłyszałem głos Boga podczas nabożeństwa chrzcielnego w naszym kościele. Osobą, która miała zostać ochrzczona, była starsza pani, która była bardzo zaniepokojona, a nawet nieco przestraszona całkowitym zanurzeniem. Jednak po pięćdziesięciu latach nieposłuszeństwa i buntu wobec Boga pragnęła zostać ochrzczona po raz pierwszy. Tuż przed tym, jak miałem wejść z nią do wody, moja żona otrzymała przesłanie w językach.

Pan dał mi interpretację poprzez następującą wizję. Wizja ta opisuje przyszły czas wielkich trudności i wielkich błogosławieństw dla Ciała Chrystusa.

Pokazał mi głęboki port z błękitno-zieloną wodą, która była czysta i spokojna. W wodzie znajdowała się osoba. Osoba ta nie pływała ani nie stała, tylko unosiła się w pozycji pionowej. Była nieruchoma, jak żaglowiec przechylający się na bezwietrznym morzu. Wiele japońskich samolotów Zero przyleciało ze wschodu i zaczęło bombardować i ostrzeliwać ciało w wodzie, które zaczęło powoli tonąć. W końcu ciało znalazło się całkowicie pod wodą. Gdy tonęło, widziałem, że na tym Ciele było wiele małych osób. Gdy Ciało zanurzało się głębiej w wodzie, wiele z tych małych osób zeskakiwało z niego tuż przed wejściem do
wody. Tysiące osób zeskakiwało i odpływało od tego powoli, ale systematycznie tonącego Ciała. Niektóre z tych osób wskoczyły na łóżka, które Pan wyjaśnił mi, że były łóżkami cudzołóstwa, i odpłynęły w lewo. Inni skakali na butelki whisky i odpływali; jeszcze inni skakali na książki, a jeszcze inni odpływali o własnych siłach. Wszyscy ludzie płynęli, pływali lub wiosłowali w tym samym kierunku. Spojrzałem w tym kierunku, który był po mojej lewej stronie, i zobaczyłem niezwykle piękną, gigantyczną kobietę o skórze i ubraniu w głębokim czerwono-fioletowym odcieniu, stojącą solidnie na dnie portu. Wyciągnęła
ramiona w kierunku tonącego Ciała i zwróciła na siebie uwagę wielu osób, gdy bardzo słodko, uwodzicielsko i szczerze zawołała: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście zmęczeni i obciążeni,
a dam wam TO, CZEGO CHCECIE!”.

Continue reading